top of page
Szukaj
  • agastaniak76

EL TIGRE

Zaktualizowano: 16 mar 2023

Dzisiaj baaaaaaaardzo długa droga przed nami. Przeskakujemy z Campeche aż do Palenque i choć w klimatyzowanym aucie podróżuje się całkiem dobrze (no może wyjątkiem jest kierowca który musi być skupiony i czujny ;-) ) to sama droga jest męcząca. Przystanków dzisiaj nie będzie zbyt wiele, chyba tylko jeden. Wstajemy zatem wcześnie, biegniemy na śniadanie do jednej z knajpek w centrum. Wybór jak zawsze jest spory i nawet osoby, które nie jedzą mięsa zawsze jakieś danie sin carne dostaną. Jak zawsze nie mamy czasu dlatego z "grupą" biegnę wcześniej, poinstruowana zawczasu, jak mam trafić do właściwego miejsca.

Czasem nie jest łatwo wybrać z karty to, co chciałoby się zjeść na śniadanie zwłaszcza wtedy gdy nie rozumie się tego, co w tej karcie jest napisane. Bezpiecznym wyborem okazują się owoce i jajecznica, zazwyczaj podawana w towarzystwie pomidorów i czarnej fasolki. Fasolka nie wygląda zachęcająco, ale smakuje bardzo dobrze. Zazwyczaj można jeszcze liczyć na ciepłą tortillę i salsę, które podawane są do stolika jeszcze przed zamówionymi potrawami. Na deser owoce. Moje ulubione ananasy, słodki melon i wspaniale soczysty arbuz oraz orzeźwiająca limonka. Uczta, która ma dać nam siłę na... no właśnie, nie wiadomo na jak długo, tego nie wiadomo nigdy. Następny posiłek może być w południe lub dopiero wieczorem. Czasem trudno jest znaleźć coś na trasie, bowiem nie podróżujemy szlakami przetartymi przez rzesze turystów.

Do El Tigre docieramy sprawnie a oto jak je widzę - trochę tu pofantazjuję, więc proszę czytajcie ten tekst z przymrużeniem oka, z dużym przymrużeniem oka ;-)

Strudzona wędrówką docieram wreszcie nad rzekę Candelaria. Przybyłam tu razem z kupcami którzy w głąb lądu nieśli naręcza cennych towarów. Droga była długa i nużąca, wyruszyliśmy kilka dni temu z terenów wód Zatoki Meksykańskiej. Wiem, nie powinnam narzekać, nie musiałam przedzierać się przez selwę, pełna strachu, że dopadnie mnie dziki zwierz lub podczas snu zaatakuje skorpion. Dane mi było podróżować nową, białą sacbe, prosto do celu. W te strony przywiodła mnie ciekawość, słyszałam bowiem, że ziemie te zamieszkuje lud Acalan, a ich miasto rozkwita i staje się coraz potężniejsze. Na Kukulcana, toż to szmat czasu!

Przed nami wyrosło wzgórze, wreszcie, a na nim rozległe i bogate miasto - El Tigre. Nie mogę się już doczekać, kiedy moje stopy dotkną majańskich dziedzińców. Ten moment, kiedy staję przed ogromną piramidą, u szczytu szerokich schodów zapamiętam już na zawsze. Po obu stronach tychże schodów widnieją maski wyrzeźbione w stiuku, potężne i zachwycające. Nie potrafię odgadnąć, czy to podobizny bogów, czy też tutejszych władców byłych lub obecnych. Na prawo widzę okrągłą platformę, jest niczym ołtarz na którym kapłani odprawiają ceremonie. W tej chwili jest tu pusto, ale jak tylko pogoda przestanie sprzyjać, kapłani zaczną rozmawiać z bogami, błagając ich o to by swój gniew skierowali w inną stronę. Słyszałam, co wprawiło mnie w zdumienie, że nie ilość krwi ma tu znaczenie, ale jej jakość i tylko błękitna krew władców dawała szansę, że modły zostaną wysłuchane. Na lewo i w głębi widzę kolejne dwie piramidy i rozległe place, a pomiędzy nimi boisko do gry w pelotę , gdzie dzielni wojownicy mają jeden cel. Tak uderzyć biodrem piłkę, aby ta znalazła się w obręczy umieszczonej wysoko nad ziemią. Mam ochotę się do nich przyłączyć...

Tymczasem spacerując wśród bujnej roślinności, wracam do rzeczywistości. Tak, to na co warto zwrócić uwagę, to nie tylko "kamienie", jak mawiają niektórzy, ale również wszystko to co je otacza. olbrzymie ceiby, epifity, pnącza, liście słusznej wielkości. Jest cudnie!

Powoli odkrywam ten nieznany świat, ciesząc się każdą spędzoną tu chwilą. Nie przeszkadza mi palące słońce, nie przeszkadza mi wilgotne powietrze. Oddycham powoli, staram się zapamiętać otaczające mnie zapachy. Wdrapuję się na piramidy by zobaczyć miasto z innej perspektywy. Podoba mi się, że miasto i selwę można podziwiać na wiele sposobów ;-) spacerując, stojąc na szczycie piramidy, czy też machając nogami, gdy siedzi się na jej krawędzi.

Dziwi mnie tylko jedna rzecz, dlaczego wyłączane ze zwiedzania są niektóre piramidy lub fragmenty stanowiska. Gdyby jeszcze był jakiś konkrety powód, tj. osypujący się stiuk, prace konserwatorskie czy odnaleziony grobowiec ze szczątkami tutejszego władcy, ale żeby z powodu pandemii. Nie rozumiem. Kiedy po raz kolejny widzę napis "Cerrado tenporalmente x pandemia" - tymczasowo zamknięte z powodu pandemii", wybucham śmiechem :-)

Ponieważ jesteśmy na gruncie tematów przyrodniczych, opowiem Wam jeszcze o ceibach (la ceiba), Świętych Drzewach Majów. Chyba nawet obiecałam, że to zrobię, spełniam więc obietnicę. Zauroczyły mnie one od pierwszego wejrzenia. Są olbrzymie, często sięgają 80 metrów. Stojąc na szczycie piramidy można zobaczyć, jak ich korony wystają ponad równą linię selwy. Najpiękniejsze jednak są ich korzenie, można się w nich skryć, a gdybyśmy bawili się w chowanego, nikt tam nas nie znajdzie. Młode drzewa (ceiba petandra) mają potężne kolce, czyli nici z przytulania ;-). Nie wiem jak Wy, ale ja czasem lubię przytulić się do drzewa. Jej konary wyrastają prawie prostopadle, tak jakby i ona chciała nas objąć. Kwitnie zazwyczaj wtedy, gdy na drzewie nie ma jeszcze liści. Kwiat jest duży, rozkwita wieczorem, by nad ranem zgubić płatki. Ponieważ kwiaty mają kwaśny, mleczny aromat to zapylają je nietoperze. Tak bardzo chciałabym to kiedyś zobaczyć! I ciekawostka: w dojrzałych owcach ceiby znajdziemy miękki, wodoodporny puch, który niegdyś był wykorzystywani do produkcji kamizelek ratunkowych (stąd drzewo kapokowe albo puchowiec), zaniechano tego, gdyż jest to materiał łatwopalny.

Dla Majów jest to drzewo święte - łącznik ziemi (pień drzew) z niebem (korona) i światem podziemnym (korzenie). To pod nim były odprawiane ceremonie, szamani pili sok, który wytwarzali z kory tych drzew. Ceba jest też symbolem mądrości i pamięci pokoleń, czyli drzewem, które niejedno widziało, mówiłam, że mają oczy ;-) Pamiętacie drzewo z Avatara, jeśli tak, to pomyślcie sobie, ze ceiba jest właśnie takim drzewem, dla mnie takim właśnie jest.

Wieczorną porą docieramy do Palenque. Tym razem Przemek wysyła nas po lód do rumu. Iwona jest pełna energii i optymizmu. Zagląda do każdego sklepu, rzucając od progu jak zaklęcie, magiczne słowo - hielo?. Jedno słowo, tylko tyle. Dziwne spojrzenia tubylców nas nie odstraszają, wręcz przeciwnie - mamy do spełnienia misję! W którymś z kolei sklepów udaje nam się znaleźć to czego szukamy i gdyby nie to, że lód zmienia stan skupienia, zapewne starczyłoby go nam do końca wyjazdu ;-)

Kiedy nabraliśmy sił wybieramy się jeszcze na spacer. Jest późny wieczór ale Palenque tętni życiem. Restauracje, sklepy wciąż są otwarte. Szukamy wielkiego napisu z nazwą miasta, tak charakterystycznego dla meksykańskich miejscowości. Jest, robimy kilka zdjęć (nie nadają się niestety do publikacji ;-)) Tajemnicą pozostanie to co podczas spaceru się zadziało. Zgodnie stwierdziliśmy, że to co wydarzyło się w Palenque, zostaje w Palenque. Zostało... i niech tak zostanie ;-)



Składniki:

Czarna fasola - 2 szklanki

Suszone chilli

Biała cebula - 1 sztuka

Ząbek czosnku - 1 sztuka

Chile serrano - czyli ostra papryka u nas trudno dostępna :-(

Pomidor - 5 sztuk

Jajko - 4 sztuki

Olej roślinny - 4 łyżki

Sól i zmielony czarny pieprz do smaku

Kolendra do dekoracji


Ponieważ u nas w sklepach możemy dostać paprykę jednego rodzaju, to bazujemy na tym co mamy. Na patelni smażymy cebulę, dodajemy do niej paprykę i doprawiamy chili. Następnie wrzucamy na patelnię czarną fasolę z puszki i wszystko ugniatamy lub blendujemy. Na drugiej patelni podsmażamy cebulę, czosnek i suszone chili, a gdy wszystko się zarumieni, dodajemy pokrojone w kostki pomidory i przyprawiamy do smaku. Na trzeciej patelni robimy jajka sadzone lub jajecznicę. Jak już jajka będą gotowe, wykładamy je na talerz, polewamy sosem, podajemy z fasolką i kolendrą.

24 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page